Już po. Było fajnie, nad wyraz fajnie.
Kołobrzeg pozostawił o sobie dobre wrażenie.
Pierwszy dzień to oczywiście dojazd na miejsce. Ponad 800 km. Z braku możliwości przejazdu samochodem konieczny był przejazd pociągiem Inter City "Malczewski". Opinie o nim nie były zbyt pochlebne, wystarczyło przeczytać informację, że w maju jadąc z Przemyśla do Kołobrzegu "Malczewski" ani razu nie przyjechał punktualnie. Ale trzeba jechać. Planowy przyjazd na miejsce o 18.28. I co? Przyjechał prawie na czas! (dwie minuty poślizgu). 13 godzin jazdy w warunkach przyzwoitych.
Pierwsze wrażenie? Czysto. Mewy na każdym kroku. Sporo ścieżek rowerowych (jak później się okaże rowery królują, a ścieżki towarzyszyły nam podczas spacerów).
Kołobrzeg przywitał nas pochmurną i chłodną pogodą. Na następy dzień nie było lepiej, dość napisać, że będąc na kołobrzeskim molo trzeba było szybko robić fotkę i zmykać, aby nie zdmuchnęło do morza. Późniejsze dni za to dostarczyły pięknego słońca, które nie opuszczało nas do końca pobytu.
Kołobrzeskie molo to bardzo ciekawy obiekt. Pierwsze, zbudowane jeszcze w XIX wieku było drewniane. Obecne jest żelbetowe i ma 220 m długości. W nocy pięknie świeci, a na jego końcu jest kawiarnia, do której niestety nie udało mi się dojść.
Dzień później...słońce, plaża i pierwsze opalanie.
I pora na zwiedzanie :)
Ja mieszkam nad morzem, więc często odwiedzam Kołobrzeg. Szczególnie dlatego, że jest tam moja ulubiona restauracja :)
OdpowiedzUsuńRaz nad morze, raz w góry. Ja to staram się o różnorodność jeżeli chodzi o planowanie wakacji.
OdpowiedzUsuń